Po balkoniku przyszła kolej na bardziej wyrafinowany wspomagacz chodzenia,
dający więcej wolności: kule. Pójść o kulach pod prysznic to już normalne życie dla takiego ozdrowieńca, jak Sylwia.
Anegdota ze szpitalnego życia: Sylwia leży, są u niej koleżanki. Przychodzi Główny Doktor.
- A ty dziewczyno czemu nie siedzisz, gości masz, przyjmuj ich normalnie.
- No ale przecież, miałam operację, mam uważać na brzuch, nie nadwyrężać...
- A to po to ja ciebie operowałem, żebyś ty teraz leżała? Masz siedzieć i chodzić, wstawaj.
I tu mi się przypomina biblijna przypowieść o Piotrze i Eneaszu: "Ja ci mówię wstań".
Że porównanie mocne? Tak, ale przy tym, co robi doktor Adam Caban i jego zespół w Otwocku, jest adekwatne.
Wczoraj przewieźliśmy Sylwię do szpitala w Warszawie, na oddział chirurgii szczękowej. Lekarze zajmą się mniej - jak się wydawało - istotnymi obrażeniami szczęki i czaszki, niezauważonymi w Tajlandii i odkładanymi na później. To miało uzasadnienie. Ale czas, który leczy rany, spaja także kości, również te niezłożone, które nie wróciły na swoje miejsce. I to jest obecnie kłopot, bo w pobliżu jednej z nich przebiega nerw wzrokowy. Zwlekanie z zabiegiem, trochę wymuszone stanem ogólnym i ważniejszymi tematami, teraz generuje niemały kłopot. Lekarze na pewno zaproponują rozsądną i bezpieczną metodę. Ale dla Sylwii i dla nas to wszystko, co jest już z górki - jest z górki, ale trochę po wybojach.
Piątek będzie dla nas nerwowym oczekiwaniem na rezultat operacji.
Zabawnym zdarzeniem ze szpitala jest to, że lekarz prowadzący nazywa się tak samo, jak ja.
I niech myśli o tym operując Sylwię
Założenie jest takie, że po tej operacji Sylwia po prostu wróci do domu. W poniedziałek? W środę? Atmosfera domu, chłopak pod ręką, grasujący kot i schody bez windy dadzą jej taką rehabilitację, że szybko odstawi kule. Z Nowym Rokiem - z nowym krokiem.
Ściskam wszystkich radiosłuchaczy.